Christian Grey ma wszystko, o czym każdy inny człowiek może tylko pomarzyć. Sprawuje kontrolę nad wszystkim i wszystkimi w swoim otoczeniu. Nie znosi sprzeciwu. Jego życie jest w stu procentach poukładane. Pewnego dnia do jego biura wpada Anastasia Steele, która robi na nim niesamowite wrażenie, choć różni się diametralnie od jego dotychczasowych partnerek. Mimo wszelkich prób Christian nie może o niej zapomnieć...
Poprzednie książki E L James, dotyczące pana Greya, przeczytałam od razu, gdy tylko pojawiły się w sprzedaży. Wówczas byłam oczarowana historią miłosną Any i Christiana. Nie rozumiałam, dlaczego te powieści wywołały tyle kontrowersji. Zastanawiałam się, dlaczego jest tak wielu czytelników, którym seria "Pięćdziesiąt odcieni" nie przypadła do gustu. Ja ją uwielbiałam. Prawdę powiedziawszy zmieniłam trochę zdanie dopiero, gdy przeczytałam tę najnowszą "część". Być może jest to spowodowane tym, że od czasu przeczytania "Nowego oblicza Greya" minęło sporo czasu i poznałam mnóstwo książek, które okazały się o wiele lepsze pod wieloma względami.
Książkę "Grey" opisałabym najchętniej jednym zdaniem: "przeżyjmy to jeszcze raz". Miałam wrażenie, że po raz kolejny czytam "Pięćdziesiąt twarzy Greya" o tylko lekko zmienionej treści. Poza kilkoma fragmentami nie ma tutaj nic, co byłoby znaczącą nowością dla czytelnika. Mamy te same sytuacje opisane z punktu widzenia Christiana, ale jak dla mnie nie ma w nich nic spektakularnego. O jego uczuciach można dużo wywnioskować z "Pięćdziesięciu twarzy...".
Kiedy czytałam "Greya" momentami nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Zastanawiam się, czy to "wina" tłumacza, czy autorki, ale niektóre określenia do mnie nie przemawiały. Jak dla mnie były wyjątkowo zabawne, żeby nie powiedzieć śmieszne, a chyba nie taki był zamysł twórcy.
Podczas lektury po raz kolejny próbowałam zrozumieć zarówno Christiana, jak i Anę. Do teraz nie pojmuję, jak dziewczyna, która była dziewicą, świadomie weszła w układ z mężczyzną, którego tak naprawdę nie znała, a miał takie, a nie inne upodobania. Czy była to kwestia aż tak silnego pożądania? Tak samo nie podoba mi się określanie mężczyzny mianem "pana".
Jedyne, co mnie w tej książce wzruszyło to fragmenty, w których Christian śnił o swoim dzieciństwie. Wywarły na mnie ogromne wrażenie. To, co przeżywał jako dziecko, musiało być istnym piekłem na Ziemi. Przerażające i niewyobrażalne. Nic dziwnego zatem, że jako dorosły mężczyzna miał takie problemy z psychiką. Do tego dochodzi jeszcze jakże słynna "pani Robinson". Dla mnie ta kobieta też nie była do końca normalna.
Czy tę książkę warto polecić? Jeżeli jesteście fanami serii "Pięćdziesiąt odcieni", to na pewno po nią sięgniecie. Jeżeli jeszcze nie weszliście w niekonwencjonalny świat Christiana Greya, to przeczytajcie po prostu "Pięćdziesiąt twarzy...". Uważam, że lepiej byłoby, gdyby autorka napisała dalsze losy bohaterów, niż skupiała się na tej samej historii tylko oczami drugiej osoby. Jak dla mnie pomysł napisania tej książki był nietrafiony.
Niemniej jednak mam sentyment do całej historii Any i Christiana i mile ją wspominam, zwłaszcza zakończenie trzeciej części.
Wydawnictwo Sonia Draga
Czytałam trylogię z ciekawości, żeby zobaczyć, o co tyle szumu. Historia zła nie była, grosze było wykonanie. Sądzę, że książka mogłaby być odebrana lepiej, gdyby nie ta cała wewnętrzna bogini. Ilekroć czytałam o jej potyczkach z podświadomością, wizualizowały mi się w głowie obrazy aniołka i diabełka siedzących na ramionach Any. Przez to jej postać stała się taka infantylna.
OdpowiedzUsuńPo "Greya" raczej nie sięgnę, skoro niczego nowego nie wnosi do historii. W opowieściach pisanych z innego punktu widzenia najlepszym elementem są nowe sceny, które do tej pory były owiane tajemnicą, bo narracja skupiała się na drugim z bohaterów. Jeśli tego nie ma zbyt dużo, to nie widzę sensu, by sięgać po przedruk tamtych książek. :)
Czytałam całą trylogię i przyznam szczerze, iż z samej ciekawości zajrzałabym do tej książki.
OdpowiedzUsuńFragment Twojej recenzji wykorzystam w czwartkowym poście o Greyu. Użyłaś bardzo trafnergo argumentu, że to po prostu odgrzewany kotlet ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Angelika z www.lustrorzeczywistosci.pl