Grażynka jest wielką fanką „365 dni”. Nic więc dziwnego, że z ogromnym entuzjazmem zjawia się na pokazie ekranizacji. Film bardzo ją wciąga. Wręcz można powiedzieć... za bardzo. Oto sama staje się bohaterką wydarzeń w samym centrum sycylijskiej mafii. Teraz ona ma 365 dni na pokochanie gangstera...
Tak, zapowiadało się ciekawie. Na początku parę razy się zaśmiałam. Podejrzewałam, że będzie to spotkanie z bohaterką podobną do Bridget Jones, którą bardzo lubię. Niestety, przeliczyłam się. Nie dobrnęłam nawet do połowy książki, kiedy tytułowa Grażynka zaczęła mnie irytować. To poczucie humoru do mnie zupełnie nie przemówiło. Momentami miałam wrażenie, że odruchowo moja twarz krzywi się podczas czytania kolejnego absurdalnego fragmentu z jeszcze bardziej absurdalnym i płytkim komentarzem bohaterki.
Wiadomo, że poczucie humoru jest kwestią indywidualną, dlatego być może komuś z Was ta książka przypadnie do gustu. Mnie, niestety, nie przekonała, a problemy natury jelitowej głównej bohaterki w połączeniu z jej erotycznymi zapędami (w tym wersja „Lokomotywy” Juliana Tuwima dla dorosłych) zupełnie mnie pokonały. Choć nie powiem, gratuluję autorowi doboru słów w przerobieniu wiersza. Wszystko pięknie się rymowało i miało sens.
„365 dni Grażynki” to jedna z naprawdę nielicznych książek, które pozostawiły po sobie niesmak. Zamiast przedniej rozrywki trafiłam na strasznie płytki żart, co bardzo mnie irytowało. Dlaczego nie rzuciłam jej w kąt, tylko doczytałam do końca? Nie mam w zwyczaju pozostawiać niedoczytanych książek. Do ostatniej chwili liczyłam, że się wybroni. Niestety, nie doczekałam się. Nawet zakończenie nie zniwelowało mojego podejścia do tej pozycji. Niemniej, jak już wspomniałam, każdy ma inne poczucie humoru i jeśli ciekawi Was bardziej szczegółowo, co mnie tak zirytowało, to poznajcie Grażynkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli dotarliście tutaj, nie zapomnijcie zostawić chociaż jednego słowa :)