wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 341
moja ocena: 6/10
„Wielki Marsz” to moje drugie spotkanie ze Stephenem
Kingiem. Wcześniej miałam okazję przeczytać słynną „Carrie”. Muszę przyznać, że
są to dwie zupełnie różniące się od siebie książki.
Stany Zjednoczone. Przyszłość. Doroczny Wielki Marsz. Stu
wybranych chłopców staje na linii startowej. Rozpoczyna się konkurencja, której
stawką jest… życie. Bezlitosna, mordercza zabawa…
Głównym bohaterem jest Ray Garraty. Wraz z pozostałymi 99
wybranymi, wyrusza w najdłuższy marsz swojego życia. Z początku nikt nie
spodziewa się, jakie konsekwencje niesie za sobą udział w tej „sportowej
rywalizacji”. Idą, idą, idą. Mogą wykorzystać trzy upomnienia. Kiedy pierwszy z
nich je traci i dostaje czerwoną kartkę, rozpoczyna się piekło. Żołnierze bez
emocji pozbawiają go życia poprzez rozstrzelanie. Im większy dystans pokonują,
tym gorszy przeżywają koszmar. Patrzą na potworną śmierć swoich towarzyszy. Czy
jakakolwiek nagroda (oprócz życia) jest warta takiego poświęcenia?
„Wielki Marsz” to nietypowa powieść. To nie tylko opis
pokonywanych przez bohaterów kilometrów. To historia o walce człowieka z
przeciwnościami losu. Historia, która udowadnia, ile człowiek jest w stanie znieść,
aby przetrwać. Wola życia jest silniejsza od wszystkiego… Potrafi wszystko
przetrzymać. Bohaterowie przeżyli istne piekło na ziemi. Niezależnie od tego,
czy przeszli sto kilometrów, czy dobrnęli prawie do mety, która kończyła się na
przeszło 300km (tak, taki dystans dali radę przejść bez przerwy. Szok?), bili
się z własnymi emocjami, zdawali się inaczej patrzeć na otaczający świat.
Jestem pełna podziwu dla tego, że człowiek jest w stanie przeżyć taką mordęgę.
Nadal jestem zdumiona dystansem, jaki przebyli bohaterowie. Nie jestem w stanie
pojąć, jak udało im się to osiągnąć.
W chwili obecnej nie czuję się jeszcze fanką Stephena Kinga.
Owszem, „Carrie” oraz „Wielki Marsz” zrobiły na mnie ogromne wrażenie, jednakże
zdecydowanie wolę książki, przy których mogę odpocząć. Dość ciężko było mi
przebrnąć przez „Wielki Marsz”. Od pierwszej do ostatniej strony czułam się
przygnębiona losem bohaterów. Ani razu nie odczułam jakiegoś pozytywnego
wydźwięku. Bardzo lubię książki, które kończą się wesoło, radośnie. Które
napełniają optymizmem. Tutaj niestety tego nie znajdziemy.
Mimo to, polecam, ponieważ jest warta przeczytania. Może nie
jest to najlepsza propozycja na odstresowanie, ale treść jest bardzo głęboka i
niesie przesłanie, jak wiele jest człowiek w stanie znieść, aby osiągnąć cel i
że ciało jest o wiele słabsze niż duch.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli dotarliście tutaj, nie zapomnijcie zostawić chociaż jednego słowa :)